Przejdź do głównej zawartości

Polecane

"Rok szarańczy" Terry Hayes

      „Rok szarańczy” to powieść, na którą czekałam ponad trzy lata. Terry Hayes zaskarbił sobie mój podziw „Pielgrzymem” i od tamtej pory zdecydowanie częściej sięgam po pozycje o szpiegowskiej i terrorystycznej tematyce. Nadal uważam, że na tym polu Terry Hayes nie ma sobie równych.     „Rok szarańczy” w dużym skrócie opowiada o tym jak jeden z agentów specjalnych od Regionów Niedostępnych wyrusza na misję, której celem jest zdobycie informacji o planowanym ewenemencie – groźnym zdarzeniu terrorystycznym o globalnym zasięgu. Nie wszystko idzie zgodnie z planem. Nasz bohater wpada w ręce przywódcy Armii Czystych, który powinien był zginąć w zamachu rakietowym. Jako jeniec poznaje bardzo ważne informacje, które mogą ocalić wiele istnień, dlatego robi wszystko by przeżyć i uciec. Nie będę zdradzać więcej szczegółów żeby nie psuć zabawy, ale mogłabym bardzo długo opowiadać o tej książce.     Podobnie jak „Pielgrzym” tak i ten tytuł to dość spora gabarytowo książka na kilka wieczorów. I p

Shazam (2018-2020)




,,Przebłyski kunsztu i wielkie rozczarowanie"

          Fanem Kapitana Marvela (Shazama) byłem już zanim to stało się względnie modne w naszym kraju. Dziś większość odbiorców superbohaterszczyzny rozpoznaje tego herosa, a popularyzacją komiksów o nim zajmuje się np. recenzentka i prelegentka - Egzaltowana (pozdrawiam! ;-)). Kiedy odkryłem Kapitana Marvela informacji o nim w polskojęzycznym Internecie było w przybliżeniu 0... a autorzy polskich dialogów do kreskówki ,,Justice League Unlimited" tłumaczyli ,,SHAZAM!" jako ,,OGIEŃ!" (sic! Kto nie wierzy niech sprawdzi odcinek 20. pt. ,,Starcie").

          Rok 2018 był więc dla mnie niezwykle szczęśliwy – w przygotowaniu była ekranizacja przygód Shazama, a Geoff Johns zapowiedział, że zabiera się za regularną serię komiksów z tym bohaterem. Wcześniej, w 2012 r., ten właśnie autor napisał origin story Shazama (polskie wydanie w 2015 r. przygotował Egmont). Komiks Johnsa z 2012 r. to niezła historia i kreatywne podejście do mitologii głównego bohatera (notabene – film ,,Shazam" to niemalże dokładna ekranizacja tego właśnie komiksu). Nic więc dziwnego, że gdy Geoff Johns zarzekał się, że ma pomysły na liczącą wiele zeszytów kontynuację, a ilustracjami zajmie się świetny Dale Eaglesham, byłem mocno podekscytowany!...

          ...No, a potem zaczęły się ambiwalentne uczucia. Już pierwszy zeszyt zapowiedzianej serii wjechał ze sporym opóźnieniem, a później było z tym coraz gorzej... Poza tym, Eaglesham ,,zniknął" już od 2. numeru (by powrócić nieco później). O ile jeszcze rysunki Marca Santucciego trzymają poziom, to te od Scotta Kolinsa znacznie odstają stylem... i klasą. Lektura zeszytu 5., ilustrowanego ,,po kawałku" przez czterech autorów (!), była niełatwą przeprawą i estetycznym zgrzytem. Dramat! Niestety przeplatanie rysunków Eagleshama i Santucciego tymi od Kolinsa pojawiało się jeszcze w kolejnych zeszytach, aż do końca... Jakby tego było mało, ok 10. numeru Geoff Johns oświadczył, że nie ma czasu i musi zakończyć swój run... DC wyznaczyło nowy zespół kreatywny dla tej serii w składzie – Jeff Loveness i Brandon Peterson... Po numerze 11. run Johnsa został przerwany, w 12. dostaliśmy filler od Lovenessa i Petersona, numery 13-14 to przygotowane ,,na łeb, na szyję" zakończenie historii Johnsa, a numer 15. - jeszcze jedna historyjka od Lovenessa... i koniec.

        Muszę powiedzieć, że dla mnie, jako fana Shazama to prawdziwy dramat. Najpopularniejszy bohater Złotej Ery (spod loga Fawcett Comics), najpierw został zniszczony przez DC (to zupełnie inna historia i w tej recenzji nie ma miejsca na jej przybliżenie), a potem wykupiony przez to wydawnictwo. W międzyczasie trademark ,,Kapitan Marvel" został zastrzeżony przez... Marvel Comics i dzisiaj kojarzy się on z Carol Danvers. W 2012 r. Geoff Johns zmienił tytuł Kapitana na ,,Shazam" (akurat w czasie, gdy coraz popularniejsza stawała się aplikacja muzyczna o tej samej nazwie!)... Na domiar złego, gdy po 18 latach, w 2018 r., fani Kapitana Marvela otrzymali w końcu regularną serię komiksową... ta dociągnęła jedynie do 15 numerów, po drodze zaliczając liczne opóźnienia, zmiany rysowników i dwa runy, z których jeden został przedwcześnie zakończony, a drugi nie zdążył pokazać praktycznie niczego! DC, serio?...

          Dobrze, popłakałem nad tym jak Kapitan Marvel i jego fani mają w życiu ciężko ;-), to teraz pora skupić się na pozytywach; do tych bez wątpienia zaliczają się oba runy (choć w przypadku dwóch zeszytów od Lovenessa termin ,,run" to nadużycie).

          Geoff Johns w ,,Shazamie", momentami udowadnia jak dobrym jest scenarzystą. Otrzymujemy od niego miłą, rodzinną atmosferę domu Vasquezów oraz dramat związany z pojawiającym się biologicznym ojcem Billy'ego (moim zdaniem kapitalnie poprowadzony wątek, na finiszu potrafiący doprowadzić do łez). Johns umiejętnie wprowadza ikonicznych przeciwników Shazama – Doktora Sivanę, Mr. Minda oraz Czarnego Adama (którego ostatecznie ugruntowuje jako anty-bohatera, ewidentnie pod nadchodzący film z Dwaynem Johnsonem). Całość narracji jest płynnie połączona z baśniowym klimatem [z elementami horroru] rodem z ,,Czarnoksiężnika z Krainy Oz" czy ,,Alicji z Krainy Czarów" (notabene – z serii dowiadujemy się, że Kraina Oz/Kraina Czarów stanowi integralną część Uniwersum DC! :-D). Znalazło się też miejsce na płynne wprowadzenie bardzo klasycznej wersji tygrysa Tawky Tawny'ego. Mamy także rozważania o dzieciństwie i dorosłości oraz wspaniały motyw Billy'ego, który, wbrew Czarodziejowi, znajduje ,,trzecie wyjście" z niemożliwej sytuacji (na marginesie – nietypowe i bardzo mało ,,klasyczne" przedstawienie relacji Billy'ego z Czarodziejem jest godne polecenia). Johns wprowadza nawet swojego ulubionego złoczyńcę – Superboya Prime, ale na porządne rozwinięcie jego wątku brakuje mu już czasu...

        Plusem historii Johnsa na pewno są też ilustracje Eagleshama oraz, nawiązujące do klasyki, okładki. W tym miejscu chcę podkreślić, że Dale Eaglesham to mój ulubiony rysownik rodziny Shazam. Jego rysunki lubię bardziej nawet od prac autora redesignu Shazama – Gary'ego Franka.

          Dwa zeszyty Lovenessa to, z kolei, sympatyczne one-shoty. Dostaliśmy od niego team-up Billy'ego z Batmanem oraz świetną historię ,,na do widzenia", przypominającą mi nieco klimatem ,,Shazam: The Power of Hope" Alexa Rossa; a wszystko to bardzo ładnie zilustrowane przez Brandona Petersona... Po przeczytaniu ostatniego zeszytu pomyślałem - ,,Kurka! Naprawdę szkoda, że nie dostaniemy więcej Shazama od tego duetu!"... Niestety, seria została anulowana... Czy to koronawirus wykończył Shazama?... Nawet jeśli, to żadne z tego pocieszenie!

          Najnowszą serię ,,Shazam" żegnam więc z rozczarowaniem... Po pierwsze, żal tych wszystkich opóźnień, zeszytów rysowanych ,,na raty", kończonej na prędce historii Johnsa i niewykorzystanego potencjału Lovenessa. Po drugie – szkoda, że to już koniec, bo run Johnsa był naprawdę niezły, a zeszyty Lovenessa dawały wrażenie, że ,,czuje" on Shazama i mógłby dać nam wiele fajnych historii...
Cóż... Pozostaje czekać... Na horyzoncie mamy dwa ,,shazamowe" filmy - ,,Shazam! Fury of the Gods" oraz ,,Black Adam", toteż może i w komiksach coś się odmieni... W końcu Shazam posiada wytrzymałość Atlasa... więc i jego fani powinni ćwiczyć się w wytrzymałości. ;-P




Komentarze

Popularne posty

Łączna liczba wyświetleń